Na Facebookowej stronie Wojewódzkiego Szpitala im. św. Ojca Pio w Przemyślu została opublikowana relacja z przebiegu choroby COVID-19.
„Tej choroby nie można porównać do żadnej innej, a tym bardziej do grypy" - napisał pacjent w piśmie przesłanym do szpitalu. "(…) atakuje całą dobę, a chwilami wydaje się, że wirus tańczy nad człowiekiem chocholi taniec, łapie co rusz za bary i uderza o ziemię”.
Przemyśl - COVID-19
„Lekarze, pielęgniarki i przemiłe panie salowe pracują naprawdę w trudnych warunkach, w pełnym zabezpieczeniu. Z całą mocą chcę jeszcze raz podkreślić to, że lekarze i pielęgniarki wykonywali i wykonują ogromną pracę, żeby uratować jak najwięcej chorych”.
Przemyski szpital - relacja pacjenta z przebiegu COVID-19
"Moja przygoda z covid-19 rozpoczęła się dokładnie w sobotę, 17 października 2020 r. Dzień wcześniej powróciła do zdrowia moja żona. Ja zaraziłem się wtórnie od niej. Dwie choroby z powodu tego samego wirusa, a jakże odmienny ich przebieg. Żona chorowała dokładnie dwa tygodnie. I jak nagle zachorowała, tak nieoczekiwanie szybko powróciła do względnie dobrej kondycji.
Ze mną historia była zgoła odmienna. Początek choroby mogę określić jako nic groźnego – lekkie kłucie między łopatkami, mdłości, ból po całym ciele i sporadyczny kaszel. Przez pierwsze trzy doby tym objawom towarzyszyło wielkie osłabienie sygnalizowane obniżoną temperaturą ciała i obfitym poceniem.
Prawdziwy atak choroby nastąpił po czwartej dobie. Nagły wzrost temperatury do 37,8 stopni, bóle mięśni i niesamowite ataki kaszlu, które trzeba było pokonywać w pozycji klęczącej. Objawom tym towarzyszył nagły brak apetytu postępujący z dnia na dzień do tego stopnia, że po dwóch dniach nie mogłem nic przełknąć. Kawałek chleba urastał w ustach do monstrualnych rozmiarów, wystąpiły trudności w przełykaniu czegokolwiek. Trudno było połknąć zwykłą tabletkę. Do tego doszły bezsenne noce z męczącymi koszmarami. Gdyby spisać je wszystkie, powstałaby sporych rozmiarów powieść science fiction.
Tej choroby nie można porównać do żadnej innej, a tym bardziej do grypy. Nie ma żadnej reguły, że rankiem człowiek czuje się lepiej, a kryzys przychodzi wieczorem. Ta choroba atakuje całą dobę, a chwilami wydaje się, że wirus tańczy nad człowiekiem chocholi taniec, łapie co rusz za bary i uderza o ziemię. W tym ataku gorączki i kaszlu czułem się jak bokser po nokaucie, który chce wstać, ale dostaje kolejny cios.
Przez pierwszy tydzień leczyłem się tradycyjnymi lekami na przeziębienie, ale choroba nie dawała za wygraną. Po jedenastu dniach ogromnej męczarni wezwałem pogotowie, na które nie czekałem długo. Chcę zaznaczyć, że ratownicy medyczni zachowali się bardzo profesjonalnie, byli uprzejmi i życzliwi. Wykonali podstawowe badania, po których stwierdzili początki obustronnego zapalenia płuc. Szkoda, że nie zdecydowałem się na leczenie szpitalne. Podany natychmiast antybiotyk nie zadziałał w warunkach domowych. Po dwóch dniach wściekłych ataków choroby, (temperatura i straszny kaszel) wezwaną karetką zostałem odwieziony do szpitala).
Ok. godz. 7 rano znalazłem się na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. Miałem wysoką gorączkę, szybki, płytki oddech i chwilami traciłem świadomość. Na pierwszy rzut dostałem tlen, pierwsze wkłucia, leki i prześwietlenie klatki piersiowej. Pomimo chwilowych zaników świadomości, pamiętam, że wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Widać było, że procedury medyczne są dopracowane.
Nie wiem o której godzinie znalazłem się na sali chorych w strefie żółtej. Przez dwie doby leżałem na SOR-ze, gdzie lekarze i pielęgniarki starali się powstrzymać postęp choroby. Tutaj też prawdopodobnie zdiagnozowano moją chorobę, której treść z karty wypisowej brzmiała naprawdę groźnie: Covid-19, ostre śródmiąższowe zapalenie płuc. Do tego zmagam się od kilku lat z cukrzycą typu II. Typowy kliniczny przypadek, którego rokowania są niezbyt pomyślne.
Po dwóch dobach intensywnego leczenia zostałem przeniesiony na Oddział Pulmonolgii. Byłem fizycznie wyczerpany, nie mogłem samodzielnie chodzić. Tutaj też trafiłem na szkolnego kolegę, który przez pierwsze dwa dni opiekował się mną. Nie mogłem się umyć, zmienić bielizny, każda czynność była dla mnie nadludzkim wysiłkiem. Wyjście i powrót z łazienki kończyły się intensywnym, płytkim, męczący oddechem, który przypominał oddech zbieganego psa. Na szczęście były maski z tlenem. Tlenoterapia stosowana była na okrągło przez całą dobę.
Kierownik Oddziału Pulmonologii Pan dr Marek Zasadny wraz z zespołem lekarzy i pielęgniarek otoczyli wszystkich chorych najlepszą, jaką mogli stworzyć, opieką. Codzienne dokładne badanie i coraz lepsze wiadomości o postępach leczenia dawały nadzieję na pokonanie tej strasznej choroby. Lekarze, pielęgniarki i przemiłe panie salowe pracują naprawdę w trudnych warunkach, w pełnym zabezpieczeniu.
Z całą mocą chcę jeszcze raz podkreślić to, że lekarze i pielęgniarki wykonywali i wykonują ogromną pracę, żeby uratować jak najwięcej chorych. Niestety nie wszyscy mieli i mają to szczęście. Przykry był widok parawanu, za którym leżały zwłoki. Przechodząc obok myślałem, że przecież mogłem to także być ja. Powoli wracałem do zdrowia i sił. Przed wyjściem ze szpitala wstąpiłem do dyżurki podziękować Paniom Pielęgniarkom za opiekę. Pani Pielęgniarka prosiła, żeby opowiedzieć w jakich trudnych warunkach pracują, jak starają się pomóc każdemu choremu i jak jest im ciężko. Przyrzekłem, że opowiem o tym i chcę to uczynić. Dałem tej Pani słowo.
Jestem szczęśliwym ozdrowieńcem, powrót do zdrowia i życia tak jak wspomniałem zawdzięczam lekarzom i personelowi wymienionych oddziałów szpitalnych. Jestem przekonany, że pomógł mi także (a może przede wszystkim) ten skromny Kapucyn stojący przy wejściu głównym – patron przemyskiego szpitala Św. Ojciec Pio.
Jakie niespodzianki zostawiła u mnie ta straszna choroba? Nie wiem. Na razie nie myślę o tym. Cieszę się życiem, Bóg dał mi jeszcze jedną szansę. Doświadczony czterotygodniową chorobą i ogromem cierpienia jakiego doświadczyłem proszę wszystkich, którzy nie wierzą, że ta choroba naprawdę istnieje, niech wreszcie zrozumie to, że naprawdę jest i jest śmiertelna"
To relacja pacjenta przemyskiego szpitala, pan Józefa.